„Wasze panie” nie chcą „sprawiać, że wasze codzienne życie toczy się harmonijnie i gładko”. Stary ładzie, na ciebie już pora. I nie zrobimy ci kanapek na drogę

Młode Polki, które wyszły tłumnie na ulice, naprawdę nie chcą być przez polityków całowane po rączkach i chronione przed samymi sobą. Nie chcą słyszeć od starszych panów, że oni się nimi zajmą i powiedzą im, jak żyć oraz co powinna robić „prawdziwa kobieta”. Chcą szacunku i miejsca przy stole, przy którym odbywają się debaty nad ich życiem.

 

Jedną z wielu rzeczy, które pokazały ostatnie protesty kobiet (oraz mądrych mężczyzn, którzy nas wspierają), są różnice w pojmowaniu płci oraz ich wzajemnych relacji między młodym pokoleniem a panami „starej daty” (zwanymi pieszczotliwie „dziadersami”) zasiadającymi na najważniejszych politycznych stanowiskach w naszym kraju. To święte oburzenie, że strajkujące zachowują się NIEKOBIECO i, uwaga, PRZEKLINAJĄ („Taka ładna dziewczynka, a tak brzydko mówi, fe!”), dobitnie mi uświadomiło, jak wielka jest przepaść między nami. Do pieca dołożyli ludzcy panowie w osobach prezydenta Dudy, który uznał, że doskonałą odpowiedzią na protesty przeciwko zaostarzaniu ustawy antyaborcyjnej będzie „nowy, lepszy zakaz” oraz premiera Morawieckiego, który najpierw zasugerował, że protestujące nie zrozumiały orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego i nie wiedzą, przeciwko czemu strajkują, a później obiecał, że „będą z ogromną troską podchodzić do wszystkich kobiet” oraz pozwolił sobie wyrazić przypuszczenie, że propozycja prezydenta „jest bardzo otwarta i taka, która myślę, że uspokaja przede wszystkim nasze panie, nasze kobiety, nasze mamy, córki, siostry”. Boki zrywać. Ale po tych ludziach chyba nikt nie spodziewał się niczego dobrego. Karuzela śmiechu rozkręciła się na dobre, kiedy marszałek teoretycznie przychylnego nam Senatu postanowił wyrazić swoje poparcie słowami: „To kobiety sprawiają, że nasze codzienne życie toczy się harmonijnie i gładko, w sposób trochę jakby niezauważalny, a dopiero gdy nasza babcia, mama, żona, córka czy partnerka musi z jakichś powodów się wyłączyć, dostrzegamy, że bez kobiet nasza egzystencja staje się trudna, bezbarwna i irytująca”. Innymi słowy: senatorowie płci męskiej najwyraźniej dostrzegli strajk, kiedy w ich lodówkach przestało pojawiać się gotowe jedzenie, a szufladach zabrakło czystych skarpetek.

Wszystkie te wypowiedzi pokazują jedynie, jak bardzo nasza władza (sprawowana niestety głównie przez mężczyzn – czy wiecie, że w obecnej Radzie Ministrów jest czterokrotnie więcej Michałów niż kobiet?) jest odklejona od życia. Jak bardzo nie rozumie tego, kim są młodzi, jak definiują własną tożsamość oraz rolę w społeczeństwie i w jaki sposób układają swoją codzienność.

Może to jeszcze do niektórych nie dotarło, ale my nie jesteśmy i nie chcemy być „waszymi paniami”. Nie chcemy, by nasza wartość była definiowana przez funkcje, jakie pełnimy w życiu bliskich nam mężczyzn. Mamy w nosie „szacunek” wynikający z naszej domniemanej roli strażniczek domowego ogniska. I nie przestajemy być kobietami, jeśli takiej roli nie pełnimy. Współczesne Polki realizują się w tych sferach, w których chcą. Jeśli nawet lepią pierogi i cerują skarpetki, to naprawdę nie dlatego, że mają taki obowiązek wynikający z płci, ale dlatego, że czują taką potrzebę (zwykle jednak wolą robić te rzeczy na zmianę ze swoimi partnerami lub partnerkami). Jednak, co najważniejsze, robią to prywatnie. Na ulicach nie jesteśmy teraz jako „wasze panie” ani delikatne kwiatuszki, które trzeba chronić przed własną głupotą przy pomocą restrykcyjnego prawa. Jesteśmy tu jako obywatelki, którym należy się prawo do wolności i życia zgodnie z własnymi przekonaniami. „Czyimiś paniami” to my sobie możemy być w domu, na randce, w sypialni. O ile będziemy tego chciały i obu stronom będzie odpowiadał taki układ. Dla polityków, pracodawców, wykładowców czy innych osób, z którymi łączą nas oficjalne stosunki, chcemy być po prostu ludźmi.

Narracja o tzw. kompromisie aborcyjnym dowodzi skuteczności propagandy i powtarzania przez lata tych samych kłamstw, aż w końcu zaczynają wydawać się prawdą. Bo przecież w swoim czasie obowiązująca obecnie ustawa stanowiła ZAOSTRZENIE dotychczasowego prawa. Przepisy zostały uzgodnione między władzą a kościołem. Kobiety protestowały przeciwko tej decyzji tak, jak my to robimy teraz. Kompromis oznacza przyjęcie stanowiska „pośrodku” akceptowalnego dla obu negocjujących stron. Jak można nazywać kompromisem coś, co zostało wprowadzone wbrew głównym zainteresowanym, jedynym osobom, których ta sprawa bezpośrednio dotyczy?

Odnoszę wrażenie, że przez lata przyzwyczaiłyśmy się do tego, że dotyczące nas rozmowy toczą się ponad naszymi głowami. Od lat dyskusje na temat aborcji są prowadzone przez bandy smutnych panów w garniturach, czy to w Sejmie, czy to w kolejnych programach telewizyjnych. Oni przecież wiedzą lepiej, co jest dobre dla „ich pań”. Wiedzą, że mężczyznom można pozwolić na dostęp do niepozbawionych skutków ubocznych leków na erekcję (bez recepty), bo z pewnością będą ich używali rozsądnie i z umiarem. Za to pozostawione bez nadzoru kobiety łykałyby tzw. pigułki awaryjne („po”) „jak cukierki” (mimo że człowiek nie czuje się po nich najlepiej, a jednorazowa „przyjemność” tego rodzaju kosztuje ponad 100 zł). Tłumaczą nam, że urodzenie skazanego na bolesną śmierć dziecka to tylko „pewien dyskomfort”. Lepiej od nas samych wiedzą, czego potrzebujemy.

Ale miarka się przebrała. Zignorowaliście nas o jeden raz za dużo.

W tych wszystkich okrzykach na manifestacjach słychać gniew spowodowany nie tylko tą jedną decyzją Trybunału i jej bezprawnym przeforsowaniem pomimo licznych głosów sprzeciwu. W każdym „Jebać PiS!” i „Wypierdalać!” rozbrzmiewają lata upokorzeń i bycia traktowanymi z góry. Po tym wszystkim nie ma już odwrotu. Trzeba było z nami spokojnie rozmawiać, kiedy jeszcze byłyśmy spokojne. Zwłaszcza, że te nieudolne (i bardzo spóźnione) propozycje dialogu padają w niewyobrażalnie upupiający sposób. Wiecie co? Ja naprawdę mam już gdzieś, czy wam się podobam i czy spełniam wasze wyobrażenie o „prawdziwej” kobiecie. Wolę być „wulgarną kurewką” niż osobą ubezwłasnowolnioną, która musi grzecznie prosić o respektowanie swoich podstawowych praw. Nawet dzieci już się nie wychowuje w tak autorytarny sposób.

Wiem, że chcielibyście nadal całować nas po rękach, ale mam dla was złą wiadomość. Teraz to możecie co najwyżej pocałować nas w dupę.

 

_______________________________________________________________________________

Jeśli podoba ci się ten wpis, skomentuj, polub albo udostępnij. A najlepiej wszystko naraz – jak szaleć, to szaleć!