Komu na pewno spodoba się Gruzja? Czy warto tam jechać?

Jeszcze kilka miesięcy temu sama zastanawiałam się, czy Gruzja aby na pewno jest kierunkiem dla mnie. Choć od jakiegoś czasu marzyłam o jej odwiedzeniu, bałam się, że rzeczywistość nie sprosta moim oczekiwaniom. I rzeczywiście, ten kraj naprawdę mnie zaskoczył, ale… pozytywnie! Jednak czy przypadłby do gustu każdemu?

 

Wyjazd do Gruzji był moim marzeniem już od pewnego czasu. Choć jeszcze kilka lat temu nie wiedziałam o tym kraju zupełnie nic i nie zaliczał się on do moich upragnionych kierunków wakacyjnych, w jakimś momencie natknęłam się na zdjęcia z tego miejsca i – co tu dużo mówić – przepadłam. Nie będę ukrywać, że na moją fascynację wpłynęło także podniebienie. Podobnie jak od dzieciństwa marzyłam o podróży do Włoch, które na tamtym etapie kojarzyły mi się głównie z pysznym spaghetti i obłędnym tiramisu, tak od momentu, w którym mój mąż (a właściwie wtedy jeszcze chłopak) zabrał mnie do gruzińskiej restauracji, pragnęłam odwiedzić ojczyznę chaczapuri i chinkali. Jednak kiedy w końcu udało mi się upolować stosunkowo tanie bilety do Kutaisi, nagle ogarnęły mnie lekkie wątpliwości. Po przestudiowaniu nielicznych artykułów i wpisów blogowych na temat Gruzji, zaczęłam się obawiać zderzenia moich romantycznych wyobrażeń z rzeczywistością. Na zdjęciach piękne, górskie krajobrazy i urocze monastyry sąsiadowały z brudem, biedą i brzydotą. Bałam się, że nasz pobyt ograniczony przede wszystkim do miast okaże się rozczarowujący. W dodatku wyjazd miał być sposobem na uczczenie naszej pierwszej rocznicy ślubu, więc tym bardziej zależało mi na tym, by wspominać go jak najcieplej.

Na szczęście moje obawy okazały się zupełnie nieuzasadnione. Oboje wróciliśmy z Gruzji totalnie zakochani i zdecydowani, że przy najbliższej okazji odwiedzimy ten kraj ponownie. Oczywiście nie uważam, że jest to kierunek dla każdego – jestem wręcz przekonana, że wielu osobom, które znam, kompletnie nie przypadłby do gustu. Na pewno nie jest to miejsce dla tych, którzy przyzwyczaili się do wygodnych wycieczek all inclusive, a na wakacje jeżdżą głównie po to, by sączyć drinki z palemką przy hotelowym basenie. Nie mówię, że w takich urlopach jest cokolwiek złego – sama od czasu do czasu też mam ochotę na taki wypoczynek. Jednak wyjazd do Gruzji zaplanowaliśmy na własną rękę i był on nastawiony przede wszystkim na zwiedzanie. Podczas tygodniowego pobytu kilkanaście godzin spędziliśmy w pociągach, autobusach i marszrutkach, dzięki którym zobaczyliśmy nieco więcej niż tylko Kutaisi. Jestem pewna, że gdybyśmy postanowili spędzić cały tydzień w tym mieście, wrócilibyśmy bardzo rozczarowani, ponieważ w moim przekonaniu jest to miejscowość, którą można zwiedzić w jeden, maksymalnie dwa dni. Nasza podróż była bardzo intensywna i choć nie mam pojęcia, ile kilometrów przemierzyliśmy w tym czasie na piechotę, doskonale pamiętam ból stóp po każdym pełnym wrażeń dniu. Ale wiecie co? Choć nie doświadczyliśmy wielkich luksusów i niejednokrotnie byliśmy bardzo zmęczeni (fizycznie, bo moim zdaniem taki wysiłek jest najlepszym sposobem na odpoczynek psychiczny), z naszych twarzy nie schodziły wielkie uśmiechy. Ciągle coś nas zachwycało i zaskakiwało.

Wiem, że opinie na temat Gruzji bywają bardzo skrajne. Część osób wraca kompletnie urzeczona, a część – rozczarowana i pomstująca na wszystkich, którzy kiedykolwiek napisali coś pozytywnego o tym kraju. Jestem jednak pewna, że osoby o podobnych upodobaniach do naszych będą należały do tej pierwszej grupy. Komu poleciłabym wyjazd do tego pełnego kontrastów kraju?

 

1. Wielbicielom przyrody

Choć, jak już wspomniałam, przez większość wyjazdu przebywaliśmy w miastach (odwiedziliśmy Kutaisi, Batumi i Tbilisi), zarezerwowaliśmy również trochę czasu na małe wyprawy w rejony nieco mniej zmienione przez człowieka. I muszę powiedzieć, że te miejsca zachwyciły nas najbardziej! Gruzja to górzysty kraj o pięknej, bujnej roślinności. Nie trzeba wcale jechać w bardzo wysokie pasma górskie, by zobaczyć zapierające dech w piersiach widoki. Wystarczy ruszyć się kilkanaście lub kilkadziesiąt kilometrów od miasta, by poczuć się jak w kompletnie innej rzeczywistości. Osobiście gorąco polecam wam wąwóz Martvili, ale wiem, że w okolicach jest jeszcze wiele cudownych miejsc, których nie zdążyliśmy zobaczyć podczas tego urlopu. No cóż – na pewno kiedyś to nadrobimy!

 

2. Wszystkim, którzy lubią ciekawą architekturę

Mój zachwyt nad dzikimi krajobrazami nie oznacza wcale, że pobyt w miastach nie był dla mnie satysfakcjonujący. Przeciwnie: uważam, że one również są naprawdę warte zobaczenia. Moja rodzina zauważyła, że wśród sfotografowanych przez nas miejsc dominują rozmaite cerkwie i monastyry. Sama nie zwróciłam na to uwagi, ale wcale mnie to nie dziwi, bo na budynki sakralne natykaliśmy się na każdym kroku i zawsze robiły one na nas ogromne wrażenie. W Batumi i Tbilisi uderzyła nas różnorodność: brzydkie, odrapane, stare bloki sąsiadowały z bardzo nowoczesnymi, wręcz futurystycznymi obiektami. Tak jak mówiłam – w Gruzji takie kontrasty są na porządku dziennym!

 

3. Miłośnikom zwierząt

Większość rzeczy, o których tu piszę, nie była dla mnie zaskoczeniem. Przeglądając rozmaite publikacje w internecie oraz czytając książkę Anny Dziewit-Meller oraz Marcina Mellera pt. „Gaumardżos!’, wyrobiłam sobie pewne wyobrażenie na temat tego, co czeka mnie podczas tego urlopu. Mimo to nie obyło się bez niespodzianek, takich jak wszechobecność zwierząt. Jako że jestem ich ogromną miłośniczką, dla mnie to miejsce było niemal rajem! W miastach na każdym kroku spotykaliśmy cudowne, bardzo przyjacielskie psiaki. Z tego, co zdołałam się dowiedzieć, Gruzini nie zamykają psów w schroniskach, więc biegają sobie one wolno, radząc sobie na własny rachunek (czy może „na własną łapkę”?). Większość z nich ma w uszach „kolczyki” z numerkami, które podobno oznaczają, że zwierzak jest wysterylizowany i zaszczepiony. Co ciekawe, nie spotkałam się z żadną agresją ani lękiem z ich strony, nie byłam też świadkiem żadnych niepokojących czy groźnych sytuacji. Pieski leżą sobie na trawnikach, chodzą po ulicach, chowają się przed słońcem pod ławkami i murami. Nie są nachalne, ale bezbłędnie wyczuwają zainteresowanie ze strony człowieka i chętnie się przymilają oraz pozwalają głaskać. Mogę mówić tylko o swoich obserwacjach i wnioskach, ale najwyraźniej nie spotykają ich większe krzywdy ze strony ludzi. W Polsce bezdomne psiaki zwykle są bardzo lękliwe, więc byłam wręcz w szoku, jak radosne i towarzyskie okazały się te spotkane w Gruzji (a uwierzcie mi – przez ten tydzień spotkałam i wygłaskałam dziesiątki pociesznych sierściuchów!).

Kolejną kwestią jest to, co dzieje się na drogach, zwłaszcza tych poza miastem. Stada krów na ulicy są na porządku dziennym! Kierowcy są do nich tak przyzwyczajeni, że tylko na nie delikatnie trąbią i wymijają je z dowolnej strony. Zwierzaki nie boją się ludzi ani pojazdów, więc absolutnie nic sobie z tego nie robią. Muszę przyznać, że widok tak wielu „szczęśliwych krów”, które pasą się spokojnie na zielonych pastwiskach, podzwaniając dzwonkami zawieszonymi przy szyjach, sprawił mi mnóstwo frajdy. Miałam też okazję widzieć świnię przechodzącą beztrosko przez ulicę, stado kaczek oraz niezliczone kury. Wszystkie biegały sobie wolno, stanowiąc nieodłączny element gruzińskich krajobrazów.

 

4. Entuzjastom dobrej kuchni

Nie ukrywam, że moje zainteresowanie Gruzją rozpoczęło się wraz z pierwszym nadgryzieniem słynnego chinkali, czyli pierożka o specyficznym kształcie wypełnionego mięsem i bulionem powstałym podczas gotowania. Później przyszedł czas na chaczapuri imeruli (płaski drożdżowy placek wypełniony lokalnym serem) oraz chaczapuri adżaruli (rozpustna „łódeczka” z serem i jajkiem), które stało się moim ulubionym. Podczas naszego pobytu w Gruzji okazało się jednak, że lokalna kuchnia ma do zaoferowania znacznie więcej niż tylko dania mączne i pyszne sery: m.in. aromatyczne potrawy mięsne, przystawki z warzyw oraz orzechów oraz słynne czurczchele, czyli tradycyjny deser z orzechów i winogron (choć obecnie robi się je też z innymi dodatkami, np. z miodem). A gruzińskie wino? O matko! Nie udało nam się trafić na mało smaczne, a wierzcie, że raczyliśmy się nim, kiedy tylko była okazja 🙂

 

5. Tym, którzy nie przepadają za komercyjną turystyką

Wiem, że Gruzja z roku na rok robi się coraz bardziej turystyczna, a osoby, które jeżdżą do niej od lat, widzą sporą różnicę na przestrzeni ostatniego czasu. Ale mimo wszystko był to chyba najmniej opanowany przez turystów kraj, w jakim byłam do tej pory. Nie mieliśmy wątpliwej przyjemności przedzierania się przez ogromne tłumy przy każdej atrakcji i nie trafiliśmy na drogie, kiepskiej jakości jedzenie spreparowane z myślą obcokrajowcach, którzy przyjdą do lokalu raz i nigdy więcej do niego nie wrócą. I choć w kartach dań zwykle pojawiają się już anglojęzyczne tłumaczenia (bez nich byłoby ciężko, bo Gruzini mają nie tylko swój język, ale również alfabet!), wciąż trudno jest dogadać się po angielsku. Ale skoro my sobie poradziliśmy, to inni też powinni, zwłaszcza, jeśli władają językiem rosyjskim (którym płynnie posługuje się znakomita większość mieszkańców tego kraju).

 

6. Osobom, które nie dysponują ogromnym budżetem

Na koniec wisienka na torcie, która nie była dla nas głównym argumentem za wybraniem się do Gruzji, jednak mocno ułatwiła i uprzyjemniła nasz wyjazd. To chyba jeden z nielicznych, w którym Polak o przeciętnych dochodach może poczuć się, jakby zarabiał znacznie więcej! Innymi słowy: w Gruzji jest naprawdę tanio. Zwykle tendencja jest odwrotna: każdy, kto kiedykolwiek był np. we Włoszech, Hiszpanii czy Grecji, wie, że tam wszystko kosztuje kilka razy więcej niż u nas. Co prawda zorganizowane wycieczki do Gruzji są stosunkowo drogie, ale ceny biletów na tanie linie lotnicze bywają naprawdę przystępne. Zaś na miejscu naprawdę można przestać obsesyjnie martwić się o to, czy aby na pewno zmieścimy się w założonym budżecie. Nocleg w skromnym, ale komfortowym pokoju z klimatyzacją i prywatną łazienką dla dwóch osób kosztuje równowartość kilkudziesięciu złotych. Taksówki są tanie jak barszcz, a pyszny obiad z lampką wina w restauracji to koszt mniej więcej taki, jak zestaw w polskim McDonald’s lub kebab w budce na mieście 😉 Butelkowana woda również kosztuje „tyle co nic”, a dodatkowo wszędzie można natknąć się na darmowe wodopoje, dzięki którym można zaspokoić pragnienie, nie dźwigając dodatkowego balastu w postaci coraz bardziej grzejących się w plecaku napojów. Po zsumowaniu wszystkich wydatków doszliśmy do wniosku, że był to jak do tej pory najtańszy z naszych tygodniowych wyjazdów, a naprawdę się nie ograniczaliśmy!

 

Jeśli podobał ci się ten post, skomentuj lub udostępnij! Będzie mi bardzo miło 🙂